Nasze miasteczko jakieś czterdzieści lat temu, było jakby wioską której życie toczyło się, wokół pracy w tutejszej kopalni. Przybywający za pracą chłopcy z Polski nie raz, dostawali łomot od tutejszych hanysów za podrywanie dziołszek. Wtedy to moja teściowa, była młodziutką mężatką, a dom który teraz jest mym domem, a także domkiem moich dzieci wyglądał zupełnie inaczej. Były tu świnie, na tej przestrzeni która teraz jest trawą obsiana biegały tuczniki i raz jeden miał zatwardzenie, ale mieli problem, latali za nią z lewatyw,ą bo każdy bał się że zakończy żywot a przecież tyle dobrego mięcha by się zmarnowało. Kury były i wino z własnych wiśni, kiedyś dziadek mojego męża te wiśnie wyrzucił na ogród, po jakimś czasie gdy spojrzał na podwórze wszystkie kury leżały, najadły się tych wiśni i zwyczajnie pijane w sztok padły. Ja sama też już winko z tychże samych wiśni szykowałam i z Monią łyżką wybrałyśmy owoce, były jak tabletka prawdy tyle cośmy wtedy sobie powiedziały hahaha.
Pola dookoła były, a teraz domy w tempie ekspresowym powstawiają i wiejski klimat małomiasteczkowy zastępuje, zamiast zwierząt raczej oaza do odpoczynku po dniach wypełnionych pracą.
Cieszę się że dzieci moje mają takie swoje miejsce do wzięcia rozbiegu i pędzenia naprawdę dobry kawałek, do schronienia się przed słońcem, włożenia stópek w piasek, pohuśtania, a i czereśni narwać mogą, rabarbaru na ciasto, i cenne nie do podrobienia jest wielopokoleniowość zbudowali go dziadkowie mojego męża i w nim żyli, moi teściowie swoje życia także tu spędzili a teraz my.
I teraz zdjęcia wyglądają cudnie :*
OdpowiedzUsuńhahahah nio tak, trzeba się uczyć od najlepszych :)
OdpowiedzUsuńPijane kury ubawiły mnie :D
OdpowiedzUsuńcieszy mnie, że Ty się cieszysz, ale serio jak takich wiśni nie próbowałaś polecam :)
OdpowiedzUsuń